XVIII Konwent Jaskini Behemota
Kłębiaste chmury płynęły pomaleńku, a ich biel rozjaśniała jasny już od błękitu przedpołudniowy nieboskłon. Akompaniował im Crazy, który podróżując siedział po turecku na latającym dywanie. Wyróżniający się środek lokomocji miał ponad jedenaście stóp szerokości i ponad czternaście długości. Wzory na nim przypominały korzenie o czerwonych, czarnych i bladożółtych paskach zebry, wyrastające z brązowo-pomarańczowej ziemi do centrum dywanu o barwie tak samo bladożółtej jak jeden z odcieni tych korzeni. By potwierdzić swoją lokalizację, Gnom wyjął z kieszeni wyrzeźbioną w drewnie bukszpanu busolę, otworzył jej wieko ukazując igłowy mechanizm, przyjrzał się jego wskazaniom i zamknął pudełko ze stuknięciem stonowanym powiewem wiatru.
Tymczasem Vandergahast dopłynąwszy do brzegu dwużaglową łódką z dębowego drewna - o łacińskim bawełnianym ożaglowaniu oraz zdobieniu w postaci namalowanego herbu Jaskini na obu burtach - rutynowo zwinął żagle, wyklarował pokład, przerzucił na zewnątrz kadłuba przywiązane odbijacze i założył dwie cumy na potężne lipy Wybrawszy dogodne podłoże Strażnik Ognia wkroczył na wklęsły brzeg, odetchnął powoli, zastepował wesoło i oparł dłoń o korę rosnącej obok wierzby. Pod zacieniającymi koronami drzew poranny zapach rosy wciąż unosił się kojąco w powietrzu i sprzyjał kontemplacji przyrody. Spojrzał na wschód, zidentyfikował znajomy latający kształt, jaki przyjaźnie zbliżał się ku niemu - to Crazy przybywał mu na spotkanie.
- Serwus - przywitał go, gdy ten wylądował.